Zapomniałam

Zapomniałam jak to jest pisać coś niepseudonaukowego.

Przetarg

Tendencja wzrostowa chyli się ku upadkowi. Brakuje Muzy Natchniuzy, Iskry Bożej, inspiracji.Ogłaszam więc przetarg na tematykę kolejnych publikacji. Zainteresowanych proszę o kontakt.

Tendencja wzrostowa cz. 4 (ostatnia)

„Do poduszki”





– Jestem w ciąży. – usłyszał w słuchawce.

– Przyjedź do mnie po osiemnastej, porozmawiamy.

Wojtek tego dnia nie mógł skupić się na pracy. Jesienny wiatr hulał za oknem, zamiatając pożółkłe liście z chodników, jakby przygotowywał miasto na nadejście zimy.
Stanowisko, które mężczyzna obejmował było bardzo dobrze płatne, dlatego nie brakowało mu pieniędzy na zwiedzanie Europy, nurkowanie w egipskich wodach czy kolekcjonowanie jedwabnych krawatów. Miał to, o czym kiedyś marzył i nadszedł czas, by spełniać wszelkie zachcianki. Zajmował mieszkanie po dziadkach, które po gruntownym remoncie zyskało charakter luksusowego wnętrza. Od czasu do czasu pojawiał się na niedzielnych obiadach mam, lecz obecność jej męża dodawała gorzkiego smaku nawet najlepszej potrawie.
Wychodząc z pracy, wstąpił do ulubionej restauracji, zamówił chińszczyznę na wynos i stojąc w korku, złościł się na uciążliwy, miejski tryb życia. Nie chciał, żeby Agata na niego czekała. Kobieta spóźnianie miała widocznie we krwi więc wyrzuty sumienia, które dręczyły Wojtka spieszącego się do domu, po godzinie zamieniły się we frustrację. Głodny, włożył swoją porcję do mikrofalówki i usiadł w fotelu. Nim zdążył zjeść, pojawiła się Agata. Bez makijażu i w szarym prochowcu wyglądała nie tyle gorzej niż zwykle, ale zupełnie inaczej.

– Usuń.

– W piątym miesiącu?

– Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłaś w takim razie?

– Jestem wierząca.

Prostytutka, która po tym jak „wpadła”, nie widziała wyjścia z tej paradoksalnej sytuacji, obawiając się kary po życiu doczesnym była dla Wojtka jednym wielkim oksymoronem. Kiedy wyjeżdżała do Niemiec nie przypuszczała, że tygodniowa wymiana doświadczeń z obcą kulturą będzie brzemienna w skutkach. Bawiła się wtedy doskonale i po powrocie często wspominała tamte chwile w rozmowach z koleżankami, które nie do końca rozumiały, skąd Agata bierze pieniądze na zagraniczne wycieczki. Nie było jej wesoło kilka tygodni później. Zamiast oglądać w albumie świeżo wywołane zdjęcia z niezapomnianego pobytu w Monachium, płakała wpatrzona w krótki film podarowany przez ginekologa.
Kiedy zaczęła wchodzić w trzeci trymestr ciąży, która stawała się coraz bardziej widoczna, zmuszona była porzucić pracę. Po dwóch miesiącach skończyły się pieniądze na czynsz, jedzenie a także wydatki związane z błogosławionym stanem. Szukała pomocy.
Oczywiście nie mogła liczyć na rodzinę, która nie dość, że nie miała warunków, by wesprzeć ja finansowo, nie zaakceptowałaby grzechu, którego dopuściła się „ich Agatka”.
Wojtek był kimś, na kim mogła polegać w każdej sytuacji. wszystko zaczęło się podczas tamtego sylwestra, kiedy widząc strach w jej oczach, zrozumiał, że nie była gotowa na realizację swojego pierwszego zlecenia. Odwdzięczyła mu się przyjaźnią. Zawsze, gdy musiał stawić się z osobą towarzyszącą, zabierał Agatę. Wojtek uważał, że jest zbyt inteligentna, żeby całe życie uprawiać najstarszy zawód świata. Szanował jednocześnie ten trudny wybór, wiedząc, że kierowała się ważnymi dla siebie pobudkami.

– Zostaniesz u mnie do porodu, a twoje mieszkanie wynajmiemy żebyś mogła stanąć na nogi.

– Kocham Cię, Wojtuś, wiesz?

– Wiem.

Agata znosiła ciążę bardzo dobrze. Chciała podziękować przyjacielowi za opiekę, dlatego zajęła się prowadzeniem domu. Wojtek miał tym samym więcej czasu dla siebie, często znikał na całą noc, by następnego dnia z bólem głowy usiąść za biurkiem i przewracać stosy papierów. Mężczyzna był typowym pracoholikiem, ale wiedział, że istnieją też inne przyjemności niż śledzenie notowań giełdowych. Długo prosił Agatę, by przedstawiła mu którąś ze swoich koleżanek (tych z pracy, oczywiście). Nie chciała żeby jej przyjaciel szukał rozkoszy w ramionach prostytutki, płacił za każdą chwilę namiętności. Pragnęła dla niego szczęścia jakie znalazłby u boku godnej siebie kobiety, która byłaby dobrą żoną i matką ich dzieci (sposób myślenia typowy dla płci pięknej). Marzyła, że za kilka lat będą spotykać się wspólnie na grillu, rozmawiając obserwować zabawę swoich pociech. Tych dwoje ludzi chciało dla siebie jak najlepiej, ale nie robili nic ku temu, żeby przyczynić się w realiach do sielankowych wyobrażeń o przyszłości.
Wojtek raz w miesiącu dawał upust swoim fantazjom seksualnym, spotykając się z poleconą przez Agatę dziewczyną. Nie prowadzili zbędnych konwersacji, nie zapraszał jej na kolacje, zależało mu jedynie na zaspokojeniu samczych potrzeb. Kpił z tych, którzy uczucie miłości łączyli z popędem seksualnym. Traktował je jak dwie różne sfery – sacrum i profanum. Jego niektóre poglądy i nawyki były dziwaczne, żeby nie powiedzieć kontrowersyjne. Na przykład ten, że po finezyjnych figlach miał zwyczaj lokować nasienie w banku. Uważał, że postępuje zdrowo i uczciwie. Miał pieniądze na następne spotkania, które w ten sposób nabierały pełnego znaczenia, ale też pomagał nieszczęśliwym żonom, które choć bardzo liczyły na mężów, nie mogły otrzymać od nich wymarzonego prezentu, jakim byłby dzidziuś. Kupowały wiec to, co było im tak niezbędne.
Plan był prosty – urodzić dziecko i oddać w dobre ręce. Agata nie chciała, żeby jej potomek trafił do jednego z domów dziecka, by miesiącami, a może nawet latami czekać na rodzinne ciepło. Pragnęła dla niego tego, co najlepsze, dlatego długo szukała pary, która spełniała niemal wszystkie wymagania troskliwej matki. Brała pod uwagę wykształcenie, warunki finansowe, wygląd, a także filozofię życia potencjalnych opiekunów. W końcu podjęła tę ważną decyzję.

Był marzec. Dziecko urodziło się za pięć dwunasta. Nie było potrzeby, żeby leżało w szpitalu dłużej niż kilka dni. Wojtek przygotował mieszkanie Agaty na przybycie noworodka. Wynajmujący studenci zostawili w nim wysypisko śmieci, nie trzeba dodawać, że bez wcześniejszej segregacji odpadów. Wysprzątane miało służyć domownikom przez najbliższe tygodnie. Tymczasem Agata czekała na przyjazd do Polski rodziców jej dziecka. Znała ich jak dotąd wyłącznie z rozmów, jakie odbywali posługując się popularnym Skypem. Nadszedł więc czas na pierwszą konfrontację. Wojtek obiecał zająć się niemowlęciem, podczas gdy przyjaciółka pojechała do hotelu na umówione spotkanie. Dziecko było wyjątkowo grzeczne i ciche, jakby chciało zostawić po sobie pozytywne wrażenie i zostać zapamiętane w taki oto sposób. Wojtek usiadł przed komputerem i zaczął przeglądać interesujące go witryny. Kiedy był już znudzony tym zajęciem, naszła go ochota na coś do picia. Poszedł do kuchni i nie mógł znaleźć nic oprócz wody mineralnej, herbatek ziołowych i mleka. Nie wiem, czego spodziewał się po lodówce młodej matki. Pomyślał, że dawno nie pił kakao i przypomniał sobie smak kojarzący się z przedszkolnymi śniadaniami. Mimo najlepszych chęci musiał zadowolić się gorącym mlekiem, które sprawiło, że poczuł się znacznie lepiej. Gdy siedział nad kubkiem, dopadła go dziwna myśl. Dlaczego Agata nie opowiadała mu nigdy o rodzicach, których wybrała? Z drugiej strony – nigdy o to nie pytał – pomyślał. Wrócił więc do komputera i zwrócił uwagę na pliki porozrzucane po pulpicie. Znalazł pierwsze zdjęcie po narodzinach dziecka, filmik z okresu prenatalnego, ale też masę innych zdjęć, które nie doczekały się pokatalogowania w odpowiednim do tego programie. Nagle poczuł wstyd, że bezczelnie grzebie w komputerze przyjaciółki, dlatego zajął się przeglądaniem przyniesionych z pracy dokumentów. Potrzebował ściągnąć coś jeszcze z poczty więc otworzył gmaila. Agata nie miała zwyczaju wylogowywania, więc Wojtek mimowolnie spojrzał na zawartość jej skrzynki. Wszystkie wiadomości ewidentnie wskazywały na swoją zawartość. Wziął głęboki oddech, by otworzyć najnowszą. W załączniku było zdjęcie nowych rodziców małego. Wojtek przez dłuższą chwilę nie potrafił oderwać wzroku od monitora, cały czas zastanawiając się, która z kobiet miała by być matką, a która ojcem dziecka.

Wpadł w furię. Nie mógł pozwolić, żeby dziecko prostytutki wychowywała para lesbijek. Przeszukał w swym umyśle sceny z obejrzanych filmów i zdecydował , że podejmie się tego zadania.

W karcie zgonu napisano: przyczyna – śmierć łóżeczkowa.

Białe płatki śniegu miękko lądowały na ziemi, ścieląc puchowe dywany wśród cmentarnych alejek. Wojtek stał nad grobem ojca, którego nie pamiętał, i syna, którego nigdy nie zapomni. Nie myślał wtedy o żadnym z nich. Zastanawiał się nad tym, dlaczego jako mały chłopiec nie marzył, by zostać strażakiem.

***

Agata, wkrótce po zagojeniu szwów, wróciła do burdelu.

Tendencja wzrostowa cz. 3

Wątek sylwestrowy - zupełnie na czasie.:)


"Rozgrywki"



– Proszę pokazać legitymację studencką.
– Nie mam przy sobie.
– Należy się mandat. Wypełni pan ten druczek. Płatne na miejscu?
– Aż tyle? Dałby pan spokój biednemu studentowi. To ostatni raz.
– Przyjdzie pan do siedziby naszej firmy i dostanie specjalną zniżkę dla studentów. Taa..
Fakt, Wojtek był wysoki, dobrze zbudowany i dojrzały jak na swój wiek, ale naiwny, myśląc, że wystarczy odrobinę aktorstwa, żeby wejść do jakiegoś klubu albo zaoszczędzić kilka złotych. Na biletach autobusowych, na przykład. Kiedy skończył podstawówkę, codziennie dojeżdżał do szkoły. Zaplanował, że pójdzie do najlepszego liceum w mieście i nie przeszkadzało mu nawet zgodne z tamtejszą tradycją, noszenie mundurka. Chciał należeć do intelektualnej elity, jak postrzegał starszych uczniów i absolwentów nowej szkoły. Ma się rozumieć, że nauka nie sprawiała mu trudności, ale nie zawsze był najlepszy w każdej dziedzinie. W ciągu ostatnich kilku lat zrozumiał, że na świecie istnieją różne przyjemności, którymi należy się cieszyć zgodnie z zasadą „carpie diem”
Wojtkowi odpowiadało nowe towarzystwo, mające tak samo ambitne plany na przyszłość i podobne spojrzenie na świat. Nikt nie wyśmiewał go za dobre oceny i zaangażowanie w życie szkoły, mało tego- wraz z kolegami spędzał czas na kołach zainteresowań, przygotowując się do konkursów, klasówek i prac semestralnych. Uważał, że w końcu trafił na odpowiednie towarzystwo. Polubił także nauczycieli, którzy byli na tyle kompetentni, aby odpowiadać na trudne pytania dociekliwych uczniów, zamiast odsyłać ich „ad fontes!”. Mało tego, dyskutowali na równym poziomie, przyznając się do niewiedzy w niektórych kwestiach, chętnie ucząc się od młodszych. Sprawiało to, że uczniowie przychodzili na lekcje wyluzowani i uśmiechnięci, pewni że nie dostaną złej oceny. Nauczycieli ustalili, że nagradzanie jest wystarczającym bodźcem do nauki i wystrzegali się nagany. W pewnych sytuacjach stosowano kary, ale tylko sporadycznie, na wyraźne życzenie uczniów.
W szkole nie brakowało zdolnych ale i pięknych uczennic. Wojtek, mający posturę atlety, cieszył się bardzo dużym powodzeniem wśród płci przeciwnej. Wiecznie otoczony koleżankami stał na korytarzu podczas trwania przerw i rozmawiał na niekoniecznie szkolne tematy. Koledzy zazdrościli mu tego wzięcia, byli niezadowoleni, że zabierał im sprzed nosa najlepsze partie. Wojtek lubił grać w ten sposób na nerwach innych chłopaków, ale nie można go posądzić o brak umiaru w tej kwestii. Często pośredniczył w kontaktach damsko-męskich, umawiając znajomych na randki, zarówno na prośbę jednej, jak i drugiej strony. Naszemu bohaterowi nie zależało na zacieśnieniu więzi z którąkolwiek koleżanką. Podziwiał ich wewnętrzne oraz zewnętrzne piękno, ale nie zamierzał umawiać się z nimi w celach pozanaukowych. Rozczarowane dziewczyny wpadały w kompleksy, ale ten wdzięcznie i skutecznie potrafił sprawić, że ich myśli wracały na właściwe tory i odzyskiwały pewność siebie. Niektóre z nich zaczęły zastanawiać się nad orientacją seksualną swojego kolegi i wątpić w jego męskość. Wydawało im się to nieco paradoksalne, że zabójczo przystojny, odważny, inteligentny i silny nie czuje potrzeby chodzenia z dziewczyną. Ów stan jest bowiem popularny w tym wieku i na szkolnych korytarzach roiło się od przytulonych lub całujących się par. Zakochani przychodzili na lekcje, trzymając się za ręce; chłopcy nosili plecaki swoim partnerkom, a dziewczyny całowały ich na dowidzenia. Szkolne dyskoteki były dobrym pretekstem do zawiązania się nowych związków. Czasami zupełnie obce sobie osoby po jednym tańcu pozostawały w objęciach przez dobrych kilka lat. Ale bywały też takie imprezy, o których niejedna rozbita para chciałaby na zawsze zapomnieć. Wojtka podobne problemy po prostu nie dotyczyły.
Tymczasem w przyrodzie na dobre zagościła wiosna. Zbliżały się więc osiemnaste urodziny Wojtka, które miały sprawić, że stanie się pełnoprawnym obywatelem państwa, zyska przywilej udziału w ważnych wyborach etc. Pewnego dnia matka oświadczyła chłopcu, że zapisała go na kurs jazdy samochodem. Miał to być prezent za dobre oceny i jeszcze lepsze zachowanie. Chłopiec ucieszył się z niespodzianki. Nie jeden raz siedział za kierownicą starego fiata dziadka, kiedy wyjeżdżali na wspólne wycieczki poza miasto. Cieszyła go wizja zostania kierowcą i nie miał wątpliwości, że cel osiągnie. Od następnego tygodnia rozpoczął kurs. Całymi godzinami siedział na lekcjach, gdzie uczono go podstawowych zasad ruchu drogowego. Denerwowała go bezczynność i jak najszybciej chciał przystąpić do praktyki. Znał wszystkie znaki, wyposażenie samochodu i uważał, że zdanie egzaminu to tylko formalność, jak każda inna. Nie powiedział mamie, że tego dnia nie idzie do szkoły, chcąc zrobić niespodziankę, kiedy za dwa tygodnie pomacha jej przed oczami świeżo odebranym dokumentem, uprawniającym do jazdy samochodem.
Egzamin szedł gładko. Trasa jaka była do pokonania podczas egzaminu nie zmieniała się od lat. Manewry na placu poszły Wojtkowi jak z płatka. Do końca pozostało już tylko kilka minut. Jeszcze tylko ostatnie skrzyżowanie i powrót do ośrodka. Chłopiec dumnie siedział za kierownicą i nie mógł doczekać się tej chwili. Ustawił się na właściwy pas ruchu i czekał na zmianę świateł. W pewnym momencie zauważył na przejściu kolegę z klasy idącego w towarzystwie innego nieco starszego chłopca. Nie zdziwiło go to, że nie był w tym czasie na lekcjach, ale to, że młodzi mężczyźni przechodzili przez przejście dla pieszych, obejmując się przy tym bez skrępowania. Kiedy sygnalizator pokazał zielone światło, Wojtek ruszył w obranym kierunku. Czuł na czole krople potu. Był zdenerwowany tym, co przed chwilą zobaczył.
– Jest Pan bardzo zdolnym kursantem. Mam nadzieję, że następnym razem wykorzysta w pełni swoje umiejętności. Do zobaczenia.
Przy drugim podejściu Wojtek pamiętał o włączaniu kierunkowskazu przy każdej okazji. Tym razem zapłacił za egzamin z własnej kieszeni. Matka była dumna z syna, podobnie jak dziadkowie, którzy podarowali jedynakowi w prezencie urodzinowym używane autko. „W sam raz do szkoły albo na randkę z dziewczyną.” – dorzucił dziadek, wręczając wnukowi kluczyki. Babcia upiekła z tej okazji tort. Oczywiście, że truskawkowy! Uśmiech Wojtka krył za sobą smutek, jaki go gnębił od dnia pierwszego egzaminu. Stracił najlepszego kolegę, a może nawet przyjaciela. Przez te kilka lat znajomości byli sobie naprawdę bliscy. Dzielili się nie tylko drugim śniadaniem, ale problemami, jakich doświadcza każdy nastolatek. To z nim Wojtek chodził do kina, na koncerty, słuchał ulubionej muzyki i dyskutował o ostatnio przeczytanej książce. Znali swoje przyzwyczajenia, największe wady i wydawało się, że potrafią nawzajem doskonale przewidzieć swoje zachowanie w każdej sytuacji. Byli jak bracia i tak też ich nazywano. Kiedy Brat Wojtka zaczął miewać dla niego coraz mniej czasu i na poczekaniu szukał wymówek aby nie pójść z nim na mecz czy do kina, nasz bohater podejrzewał, że może chodzić o dziewczynę. Przecież otaczali go zadurzeni po uszy koledzy, przesiadujący godzinami w kawiarniach, parkach w towarzystwie swoich dziewczyn, dlaczego jego brat nie miałby się zakochać? Miał rację, chociaż się mylił.
Brat zakochany był w starszym od siebie trzy lata sąsiedzie, nie widząc świata poza nim. Nie przywiązywał wagi do nauki, coraz częściej wagarował, by móc przebywać w akademiku gdzie mieszkał ten ktoś. Wojtek nie wiedział w jaki sposób i na jakie tematy miałby rozmawiać z Bratem. Chociaż ten stwarzał ku temu okazje- znów zapraszał go do kina, na pizzę lub piwo, Wojtek odmawiał. Postanowił trzymać go na dystans, a coraz częstsze nieobecności przyjaciela w szkole bardzo mu w tym pomagały.
Pewnego popołudnia Wojtek wychodził ze szkoły, gdy nagle usłyszał znajomy głos, dobiegający zza bramy. Tak, to był jego przyjaciel. Stał bezradnie i patrzył na niego błagalnie. Wydawać by się mogło, że przed chwilą płakał, bo oczy chłopca błyszczały w szklistym spojrzeniu. Zaproponował, że odprowadzi Wojtka do domu, co było dobrym pretekstem do długiej rozmowy.
Szli już ponad pół godziny i Wojtek spokojnie słuchał zwierzeń przyjaciela. Jego twarz przypominała wyrazem sędziego, który przed wygłoszeniem wyroku musi rozważyć wszelkie pro i contra, dopuszczając do głosu każdą ze stron. Tak naprawdę był to dla niego wielki wysiłek, bo nie miał ochoty zajmować się tym przypadkiem, ale w grę wchodziła męska przyjaźń. Nieszczęśliwie zakochany opowiadał o romantycznych chwilach w akademiku, zabawach w klubach dla dorosłych, do których wpuszczano go ze względu na towarzystwo starszego kolegi. Wyznania te zaczęły obfitować wkrótce w szczegóły, przyprawiające Wojtka o mdłości. Droga do domu dłużyła się niemiłosiernie. Okazało się, że zakochani, manifestując na każdym kroku łączące ich głębokie, ale może nie do końca legalne uczucie, zapominali o obserwującym otoczeniu. Tak jak Wojtek zobaczył ich tamtego feralnego dnia, tak też ojciec przyjaciela odkrył prawdę przypadkowo. Zauważył adoratora i swojego syna całujących się na pożegnanie tuż pod samym domem.
To był początek końca niecodziennej miłości, o jakiej Wojtek słyszał jedynie w telewizji, nie mając pojęcia, że dotyka go uszczypliwie od ładnych paru miesięcy. Zdecydował, że nie wypnie tyłka na przyjaciela (o jakież mogłoby to mieć skutki!), ale postara się przywrócić go społeczeństwu.
Ileż razy przechodziły go ciarki, gdy czuł braterski uścisk prowokowany w najmniej oczekiwanych momentach. Każdy komplement jaki usłyszał pod swoim adresem stawał mu ością w gardle, a zdanie rozpoczynające się od „musze ci cos powiedzieć”, zapałało w jego umyśle ostrzegawcze światło. Nie chciał przecież rozkochać w sobie najlepszego przyjaciela.
Tematyka miłosna pojawi się jeszcze w życiorysie bohatera, ale obiecuję, że tylko kilka razy.
Wojtek często powtarzał, że ma piękną mamę, ale nie chciał żeby słowa te trafiły do uszu jakiegoś napalonego faceta, który bez wątpienia odebrałby mu tę cudowną kobietę. Prędzej czy później musiało to nastąpić, bo dorosły Wojtek, mający swoje życie, nie wymagał od rodzicielki tyle czasu i uwagi co niegdyś, będąc dzieckiem.
– Obiad stoi w lodówce, podgrzej sobie.
– Wychodzisz gdzieś, mamo? – ogarnął wzrokiem kobietę ubraną w sukienkę, której nigdy wcześniej nie widział.
– Maciek zabiera mnie do teatru. Wiesz jak dawno nie byłam na żadnym przedstawieniu? Jeszcze chyba z Twoim ojcem..
Maciej był kolegą z pracy. Zaczęło się od niewinnego: „Podwiozę Cię, to akurat będzie mi po drodze”. W międzyczasie były też lunche i podobne sztuczki, mające miejsce poza domem Wojtka, dlatego zdziwiła go nagła wiadomość o wieczornym wyjściu.
Mijał właśnie trzeci miesiąc tej znajomości, która z dnia na dzień przybierała coraz śmielszy charakter. Wojtek musiał więcej czasu poświęcać na posiłki, bo oprócz spożywania, zajmował się także ich przyrządzaniem. Denerwował się, kiedy ucząc się wieczorami w swoim pokoju, nasłuchiwał kroków zbliżającej się matki, która rozbawiona wracała z kolejnej randki. Wydawało mu się nawet momentami, że bierze udział w show, polegającym na zamianie ról, podczas którego występuje jako zgrzybiały ojciec zakochanej nastolatki, który z uporem przestrzega godziny powrotu córki do domu. Nienawidził kiedy matka rumieniła się na dźwięk telefonu, przekonana, że za chwilę wymieni kilka czułych słów z nadgorliwym kolegą z pracy. Liczył już jedynie na to, ze nieprędko będzie on gościem w ich progach. Po upływie dwóch miesięcy, ku rozpaczy Wojtka, to matka zapraszała Macieja na obiady, w których gotowanie wkładała całe swoje serce.
Regułą w życiu naszego bohatera stało się, że gdy na horyzoncie pojawiało się „coś” na kształt miłości, powodowało nieodwracalne straty w dotychczas uporządkowanym świecie. Jednocześnie za każdym razem ustępował, dając jej pole do działania, ponieważ nie chciał krzywdzić osób, o które miałby się z nią zmierzyć w nierównym pojedynku.
Jedyne co mu pozostało, to poprosić matkę, żeby pamiętała o antykoncepcji, bo nie życzy sobie rodzeństwa.
Koniec roku zbliżał się nieuchronnie. Mijał też czas osiemnastkowych imprez, dlatego Wojtek i jego znajomi postanowili postawić „kropkę nad i”, urządzając niezapomnianego Sylwestra. Początkowo planowali wyprawić ogromną zabawę w wynajętym lokalu, ale po przeliczeniu dostępnych środków okazało się, że budżet nie pozwala im na huczne zakończenie roku. Po długiej i burzliwej dyskusji ustalili, że będzie to przyjęcie wyłącznie dla panów. Zawiedzeni chłopcy, którzy pozostawili w domach obrażone dziewczyny, musieli wypić niejeden kieliszek mający zagłuszyć złośliwe sumienie.
Siedząc posępnie w mieszkaniu jednego z nich, zastanawiali się nad sposobem poprawy humoru. Nie wiadomo kiedy zaczęło się narzekanie na los. Samotni – na brak drugiej połowy, mający dziewczynę – na ich oziębłość i niechęć do ofiarowania prawdziwego dowodu miłości. Nareszcie znalazł się ktoś, kto swoim pomysłem wprawił resztę w dobry nastrój.
Miała pojawić się o 2200, więc kiedy dochodziło dwadzieścia po, zrezygnowane towarzystwo wróciło do użalania się nad sobą. Spóźniła się ponad pół godziny, ale najważniejsze, że przyszła. Chłopcy, po wypiciu sporej ilości wódki, czuli się gotowi na sylwestrowe szaleństwo z zaproszonym gościem. Dziewczyna co chwila zmieniała partnerów do tańca. Każdy, choć przez chwilę chciał kołysać się w jej objęciach. Była naprawdę ładna. Mogłaby z powodzeniem wziąć udział w wyborach piękności, bo spełniała wszelkie kryteria. Długie nogi, sylwetka o wymiarach nie odbiegających od legendarnego 90–60–90, a do tego ciemne kręcone włosy, opadające na twarz o regularnych rysach. Te wszystkie walory wzmagały podniecenie młodych mężczyzn, którzy stawali się wobec niej coraz bardziej nachalni.
W końcu jeden z nich zaproponował, by ustalili kolejność, ale dziewczyna nie była głupia i poprosiła o zapłatę z góry. Zgodzili się, jednak okazało się, że nie doceniali umiejętności swojego gościa lub też nie do końca znali realia współczesnego świata, oferując śmiesznie niskie stawki. To ona dyktowała zasady młodym pijanym facetom. Przedstawiła im swoje warunki. Ostatecznie wybrała Wojtka.
– Ja? No dobra. Sorry, chłopaki. – wstał z fotela i podszedł do dziewczyny.
Pozostali jakby raptownie odzyskali przytomność i byli wściekli, że za ostatnie pieniądze fundują koledze niezapomnianego Sylwestra.
Para weszła do łazienki. To tu, na śliskiej scenie, przy znakomitej akustyce, dwoje aktorów miało za chwilę wcielić się (!) w role namiętnych kochanków. Tymczasem inni, mający mniej szczęścia, stali za kulisami w oczekiwaniu na swój debiut.

2 noce, 2 sny.

Nie wiem ile razy w ciągu godziny można słuchać "Świątecznego Hymnu czujących inaczej", ale fanatycy komercyjnych rozgłośni radiowych, których nazw nie wymienię ze względu na rodzinę Pana Krzysztofa już w dniu premiery znali słowa na pamięć. Biegając w szale zakupów, mruczeli pod nosem coś w stylu:

"Gdy wigilia jest, gdy choinka jest
żadnych smutków tylko wszędzie śnieg."

Możliwe, że to prawda, jednak obawiam się, że w tym roku do śmiechu wcale nie będzie, a o świętach bez smutku, ale za to ze śniegiem nie jestem w stanie sobie przypomnieć.
Cóż, zadowolić się muszę wersją dla dorosłych. Kolejki, kolejki i te tłumy, napierające z każdej strony. Po dwóch maratonach miałam serdecznie dość, co przejawiało się pląsawicą nóg, pomieszaniem języka i ogólnym otępieniem. Dałam sobie dziś ostatnią szansę,ale to był gwóźdź do trumny. Żal mi było patrzeć na chocholi taniec wśród sklepowych półek, dlatego w milczeniu popychana, potrącana i deptana przez lud, rozmyślałam nad ideą Świąt. Apogeum miało dopiero nastąpić. Widok starych wanien i stojących nad nimi panami z odmrożonymi rękoma nie był mi obcy. Gdy zajrzałam do akwenów, zobaczyłam ryby! tak, nie do wiary, prawda? Ku mojemu zdziwieniu nie były to śledzie, chociaż zduszone jak w przysłowiowej beczce, lecz karpie, nie wiedzieć dlaczego nazwane królewskimi. Jednemu ze sprzedawców na moich oczach pękła skóra na palcu, dlatego szybko wykonałam w tył zwrot w kierunku zachęcająco wyglądających karpiotrumien i tam wyłowiono na życzenie mojego taty 2,16kg wigilijnego przysmaku. w stanie żywym, ma się rozumieć. Po kilku godzinach miałam okazję przekonać się, że ów jegomość nie był pusty w środku więc rozdzwoni się za kilkanaście godzin przy stole między jedną a drugą kolędą.

Wszystkim, ale to bez wyjątku, którzy raczyli odwiedzić mojego bloga, życzę udanych Świąt, spokoju, cierpliwości i smacznego Jego królewskiej mości.

Tendencja wzrostowa cz. 2

"Wróciłem!"

Wojtek udał się do swojego pokoju, by odstawić album na półkę. Bezskutecznie próbował wciskać go między pozostałe, ale po kilku chwilach zaprzestał. Ogarnął wzrokiem cztery rzędy książek, szczelnie wypełniających stary regał i uśmiechnął się szyderczo, po czym położył najnowszą zdobycz na biurku. Nie zdejmując garnituru i korzystając z okazji, że matka była jeszcze w pracy, rzucił się na łóżko. Leżąc, słuchał muzyki i rozkoszował się myślami o rozpoczynających się wakacjach. Cieszył się, marząc o nicnierobieniu, spaniu do południa i wpadaniu do babci na pierogi z truskawkami, a marzenia te miały się ziszczać dzień po dniu przez najbliższe dwa miesiące.
Nie sposób opisać rozczarowania, jakie malowało się na twarzy chłopca kiedy zamiast ulubionego dania zobaczył na talerzu kawałek świńskiego mięsa w towarzystwie nie bardziej apetycznie wyglądających ziemniaków i rozgotowanej marchewki z groszkiem. Od razu przypomniał sobie dzień, w którym odwiedził swoją mamę w szpitalu. Czuł ten sam zapach pomarańczowo-zielonkawej breji, ale nie chciał sprawić babci przykrości, więc kombinował jak wykręcić się od obiadu w najsubtelniejszy sposób. Pomogła mu w tym sąsiadka, która nieoczekiwanie zadzwoniła do drzwi. Wojtek ściągnął ją chyba myślami. Podczas gdy zrozpaczona kobieta mieszkająca naprzeciwko pożyczała od babci wiadra i miski, by zapanować nad swoją pralką (która prędzej czy później musiała skończyć jak każda inna, niekarmiona calgonem), chłopak pozbywał się śmierdzącej mamałygi, upychając ją w zlewozmywaku. To nie był koniec niespodzianek tamtego dnia. Nie wiedzieć dlaczego, dziadkowie nie domyślili się, że Wojtek woli truskawki niż tego typu prezenty. – Wiem, co lubią chłopcy w twoim wieku – powiedział dziadek, dumny z, jak mu się wydawało, swojej przenikliwości. W tym samym momencie babcia wręczyła wnukowi bilet na pociąg do Szczecina. Zaskoczony młodzieniec pomyślał, że dziadkom kompletnie odbiło albo zapomnieli jak bardzo nie lubi, gdy ktoś planuje mu życie. Jeszcze kilka lat temu huknął by na nich, po czym wybiegł z mieszkania, jednak teraz wiedział, że wiele im zawdzięcza i byli jedynymi osobami, które całkowicie szanował. Nic nie mówiąc, czekał na dalsze wyjaśnienia i próbował nawet odwzajemniać uśmiech babci.
Lato, najwidoczniej obrażone na niegrzeczne dzieci, żałowało słońca. Na dworcu roiło się od turystów, pragnących powrócić znad morza z nienaganną opalenizną, i budzić przy tym zazdrość sąsiadów i znajomych z pracy. Musieli być wielkimi optymistami, bo pogoda była naprawdę paskudna. W najgorszym razie, odwiedzą jeden z tutejszym salonów piękności, gdzie jakaś niezwykle atrakcyjna młoda kobieta zaprowadzi ich do najnowocześniejszej kabiny (sprowadzonej z Zachodu oczywiście), by po upływie pięciu minut wyszli z niej zachwyceni odcieniem żółtawej karnacji. Pełni nadziei, ruszali w kierunku wyjścia na miasto, ciągnąc za sobą walizki kupione na tę okazję po promocyjnej cenie w którymś z hipermarketów.
Wojtka nie cieszyła wizja dwóch tygodni z nowymi ludźmi, którzy zjechali na obóz z różnych stron Polski. Dziadek uważał, że spełnia marzenia wnuka o sportowej rywalizacji w scenerii Morza Bałtyckiego. Chłopak, stojąc na dworcu, obserwował zbierających się grupami uczestników, którzy mieli być rozpoznawalni po zielonych koszulkach. Kiedy zauważył, że wśród nich zaczynają kręcić się dziewczyny, wyjął z plecaka T-shirt, włożył na umięśnione ciało i wyprostowany zbliżył się do pozostałych. Od razu przedstawił się nowym znajomym, podając mocny uścisk ręki. Chciał dąć im do zrozumienia, że jest pewny siebie, silny i wkrótce może stać się ich przywódcą. Kiedy zebrani stworzyli prawdziwy tłum na brudnym peronie, upewniwszy się o obecności wszystkich uczestników, pełni energii udali się na parking, gdzie czekał na nich autokar, mający odwieźć ich na miejsce.
Pierwsze dni mijały na zajęciach integracyjnych. Zabawy, posiedzenia, głupkowate gry miały za zadanie stworzyć zwartą grupę uczestników obozu. – Tylko po co? – myślał Wojtek. Sądził, że mija się to z celem sportowej rywalizacji, pragnął jak najszybciej zmierzyć się z nowymi kolegami w lekkoatletycznych konkurencjach, przekonać się jak wypadnie na tle nowopoznanych. Nudziły go występy na szkolnych zawodach, znał także rywali na szczeblu powiatowym i wojewódzkim. Wygrywanie z niegodnymi siebie przeciwnikami nie przynosiło już takiej satysfakcji jak początkowo, brakowało adrenaliny. Dlatego niecierpliwie czekał na pierwsze zawody. Pogoda nie miała litości, więc nadal wstrzymywano się z organizacją konkurencji w plenerze.
Tymczasem Wojtek musiał siedzieć w ogromnej sali, przyglądając się pozostałym i odpowiadając na dziwne pytania prowadzącego zajęcia, które często musiał powtarzać zamyślonemu chłopcu. Wojtek postanowił poszukać dobrych stron zaistniałej sytuacji. Spotkania integracyjne zaczęły mieć dla niego przyjemny charakter. Właśnie podczas ich trwania miał przyjemność obcowania z dziewczętami, których było kilkanaście. Każda inna, chociaż wszystkie wysportowane, szczupłe i uśmiechnięte. Lubił obserwować jak zakładają nogę na nogę i równie znudzone jak on, słuchają paplania wychowawcy. Jak odrzucają błyszczące włosy i dyskretnie podpatrują reakcje chłopców.
Dziewczęta mieszkały w innym pensjonacie, dlatego wzajemna ciekawość była uzasadniona. Z powodu dzielącej ich odległości, nie było mowy o nocnych schadzkach, imprezach w pokoju czy innych podobnych zwyczajach mających miejsce na tego typu wyjazdach. Kiedy więc uczestnicy obozu zaczęli zauważać zalety integracyjnych spotkań w świetlicy i nabrali ochoty na zacieśnianie więzi, słońce coraz częściej wychodziło zza chmur i nadeszła pora, aby obóz zaczął realizować swoje priorytety.
Pod koniec pierwszego tygodnia wychowawcy mogli wdrożyć normalny plan zajęć w życie obozowiczów. Wczesne pobudki i mało smaczne śniadania, które miały dawać energię na porannych zaprawach, zaczęły wychodzić Wojtkowi bokiem. Przypominał sobie marzenie o beztroskich wakacjach i nie mógł uwierzyć, że pozwolił sobie odebrać dwa tygodnie z życia.
Dopiero pierwszy dzień prawdziwej rywalizacji sprawił, że odzyskał dobry humor. Wystartował w kilku konkurencjach i w większości znów był najlepszy. Przegrywał tylko z prawdziwymi tytanami sportu, co było dla niego pocieszeniem w pierwszych porażkach. Zaczynał też rozumieć swoich kolegów z klasy, którzy nie lubili go za wszelkie sukcesy, jakie odnosił. Nie byli w stanie udowodnić, ze są lepsi w jakiejś dziedzinie od Wojtka.
Gorycz porażki sprawiła, że chłopiec przeszedł na stronę tych wrogo nastawionych do najlepszych zawodników. Wydawało mu się, że zaczyna lubić tych chłopców, odnajdywali podobne zainteresowania, a przede wszystkim łączył ich duch sportowej walki. Nie był to dobry duch, ale demon, którego całe zło wymierzone było w stronę mistrzów, królujących na podium. I tak oto niespodziewanie Wojtek postanowił wykorzystać pozostałe dni obozu w nieco odmienny sposób niż początkowo zamierzał. Nadszedł czas zabawy.
Okazało się, że zasada- „dla chcącego nic trudnego” sprawdza się w każdych warunkach. Chłopcy znaleźli sposób na kontakty z dziewczynami. Kiedyś na rozmowie z wychowawcą zasugerowali bardziej swobodny plan zajęć, co miało przejawiać się w postaci wycieczek krajoznawczych oraz wieczornych ognisk. Wspólnie z dziewczętami, ma się rozumieć. O dziwo, te nie miały nic przeciwko temu, by flirtować (jak im się wydawało) z przyszłymi mistrzami olimpijskimi. Rozmawiały między sobą o przyszłości, wyobrażając sobie siebie na okładkach tabloidów w roli żony słynnego sportowca. Kusiły więc chłopców swoim wyglądem i zachowaniem, zapominając o nieustannej obserwacji wychowawców. Każdy wiek rządzi się jednak swoimi prawami, dlatego trudno dziwić się zachowaniu tych młodych ludzi. Opiekunowie, zajęci sobą nawzajem, nie zwracali uwagi na końskie zaloty i dobrze bawili się w towarzystwie nastolatków, przeżywając druga młodość. Nie trudno domyśleć się, że podczas tych dwóch tygodni przyszła na świat niejedna jak to się nazywa, pierwsza miłość.
Chłopcy, oprócz zabaw z dziewczętami, znali też takie, zarezerwowane tylko dla ich płci. Uważali, że są sprawy, do których ślicznotki nie powinny się mieszać. Niech gadają o modzie i kosmetykach i nie pchają swoich wścibskich nosów do męskich pokojów. Wiedzieli, że zaraz po takiej wizycie zaczęłyby się skargi, a tego chcieli uniknąć. Po ciszy nocnej, której pojęcie słownikowe różniło się od praktykowanego na obozie, zbierali się w jednym z pokoju na posiedzenia. Wychowawcy w tym czasie składali wizyty opiekunkom dziewcząt, by wspólnie pracować nad kondycją fizyczną. Szczególną satysfakcję sprawiała im nie wiedząc dlaczego gimnastyka artystyczna.
Chłopcy mogli robić to, na co mieli ochotę. Grywali w karty, popijając najtańsze piwo albo sącząc wino smaku owoców tropikalnych. Mieli przy tym niezły ubaw. Zakazany owoc smakuje najlepiej, nawet jeśli miałby się odbijać przez najbliższe kilka godzin. Podobnie było z papierosami. Nie każdy uczestnik obozu miał z nimi do czynienia przed przyjazdem, dla wielu był to pierwszy raz, kiedy zaciągając się, z satysfakcją patrzyli na unoszące się nad głowami kłęby dymu.
Kiedy tak pewnego razu zajmowali się „męskimi sprawami”, Wojtek, siedząc na podłodze oparty o ścianę, przypomniał sobie dzień, w którym odkrył tajemnicę kolegów. Jaki był głupi, nie mając pojęcia, że całe wieczory spędzali na siedzeniu w melinie, pogawędkach i kosztowaniu dorosłego życia. Naprawdę myślał, że spotykają się, by omawiać jakąś ważną sprawę. Czytanie książek dla młodzieży rozbujało wyobraźnię Wojtka do tego stopnia, że podejrzewał ich o konspiracyjne gierki. Imaginował, że pracują nad wynalazkiem, planują włamanie do szkolnego sklepiku albo przynajmniej zemstę na nauczycielu. Powinien żałować, że nie mógł zobaczyć swojej głupiej miny, kiedy zaglądając do środka, zobaczył rozbawionych chłopców, trzymających każdy po papierosie. Był zmieszany, że go spostrzegli. Rozczarowany, że przyłapał ich tylko na paleniu. Jeden z kolegów niechętnie poczęstował go „fajką”, wiedząc, że tym samym pozbawia się palenia w następnej kolejce. Mieli bowiem wyliczoną liczbę na każdy dzień. Wojtek, chociaż nie lubił zapachu papierosów, nie mógł odmówić. Chwycił go w geście, jaki wielokrotnie oglądał na filmach, wziął do ust i poczuł smak, którego się nie spodziewał, smak mięty. Koledzy zobaczyli jego twarz i zaczęli się śmiać. Wiedzieli już, że Wojtek – macho, nigdy wcześniej nie palił. Zachęcili go do głębszego zaciągnięcia, przekonując o lepszym efekcie. Chłopak nie mógł się w tym momencie wycofać, brnął dalej, by udowodnić swoja odwagę i gotowość do nowych wyzwań. Tym razem nie było przyjemnie. Miał wrażenie, że dym w jednym momencie rozchodzi się po całym ciele, siejąc niemałe spustoszenie. Chciał ukryć to przed kolegami, walcząc z grymasem twarzy, ale kaszel był tak silny, że odniósł zwycięstwo nad Wojtkiem. Koledzy przestraszyli się nawet tej reakcji i gasząc papierosy, zarządzili powrót do domu. Bali się, że Wojtek może zemścić się na nich za to, że namówili go do palenia, z drugiej strony mieli na niego haczyk i ustalili, że nie będą rozpowiadać o nieudanej próbie.
Droga do domu była dla Wojtka straszna. Zawroty głowy i mdłości nie były tak odczuwalne jak wstyd, który był nie do zniesienia. Czuł się upokorzony zaistniałą sytuacją i żałował swojej ciekawości.
Będąc na obozie, miał codziennie okazję do palenia, ale nie zawsze korzystał, wybierając smak złocistego napoju. Tylko raz na jakiś czas zajarał, pokazując, że jest to dla niego czynność tak oczywista i przyziemna, jak oddychanie, i gardził chłopcami, podniecającymi się myślą o wieczornej schadzce i związanym z nią paleniem.
Nieuchronnie zbliżał się czas powrotu. Organizatorzy postanowili sprawić, żeby rozstanie było dla młodych sportowców wesołe i odbywało się w atmosferze zabawy. Ostatecznie, wzorując się na koloniach, urządzili pożegnalną dyskotekę i zapowiedzieli, że w tym dniu będzie możliwość wzięcia ślubu. Rozentuzjazmowane dziewczyny czekały na oświadczyny chłopców, marząc aby był nim właśnie ten. Oczywiście, że nie odbyło się bez rozczarowań i niejeden dostał od niedoszłej narzeczonej kosza, stając się tym samym powodem do kpin i żartów reszty towarzystwa. Nie oznacza to, że brakowało szczęśliwych par.
Wojtek z uwagą przyglądał się wszystkim dziewczynom, podziwiając ich urodę, charakter i talent sportowy. Podobało mu się nawet kilka z nich, ale jedna wydawała się być wyjątkowa. Kiedy usłyszał o pomyśle wychowawców, zaczął rozważać kwestię ślubu. Postanowił poczekać z decyzją do wieczora, by przedyskutować tę sprawę z kolegą z pokoju. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę, ale kolega wyratował go z sytuacji. Zapytał, czy ma już narzeczoną, bo sam zamierza wziąć udział w jutrzejszej szopce. Nim Wojtek zdążył otworzyć usta, współlokator wymienił imię swojej wybranki i nie mogąc usiedzieć w miejscu, rozpoczął przygotowania do oświadczyn. Zmienił ubranie, uczesał włosy i spojrzał na Wojtka z pytaniem: „a ta Twoja?” Chłopiec, kryjąc zakłopotanie, odpowiedział, że nie bawi się w takie kolonie i nie potrzebuje żony na jedną noc.
Następnego dnia, Wojtek stał z pozostałymi kolegami pod ścianą świetlicy i czekał na rozpoczęcie zasranego ślubu. Udawał obojętność, ale patrząc na swojego kolegę, obejmującego pannę młodą, czuł jakby się w nim gotowało. „Nie warto dla jakiejś dupy wystawiać na próbę męską przyjaźń” – pomyślał.


Matka zadzwoniła do Wojtka informując, że dziadek odbierze go z dworca. Nie ucieszył się. Uważał, że jest na tyle dorosły, by samodzielnie poruszać się po mieście, ale doszedł do wniosku, że przynajmniej nie będzie musiał dźwigać ciężkiego bagażu. Zdziwił się, gdy na miejscu nie zobaczył znajomej twarzy. Nie dość, że nie było dziadka, matka też nie przyjechała. Zostało mu trochę pieniędzy, więc wziął taksówkę i pojechał do mieszkania dziadków, które było bliżej dworca.
Kiedy trzeci raz bezskutecznie naciskał dzwonek do drzwi, zaczął martwić się, że coś złego mogło się stać. W tej samej chwili, za plecami pojawiła się sąsiadka, która kiedyś uratowała mu tyłek. Zauważywszy wielką sportową torbę leżącą na schodach, zapytała skąd wraca i dodała, że babcia na pewno przygotuje mu coś dobrego na obiad. Widziała ją rano na targu robiącą zakupy. Wojtek miał dość ciekawskiej sąsiadki, ale nie wiedział jak mógłby się jej pozbyć, zważywszy na fakt, że drzwi do mieszkania wciąż były zamknięte. Na szczęście nie zapytała dlaczego chłopiec stoi pod drzwiami. Chłopak usiadł na schodach i czekał na powrót któregoś z domowników. Po upływie dwudziestu minut usłyszał znajome kroki. – Co za niespodzianka! – powiedział dziadek na widok Wojtka. Chłopiec myślał, że to kolejny żart ze strony dowcipnego staruszka i że zupełnie udany, bo wyglądał na całkowicie zaskoczonego widokiem wnuka. – Dlaczego siedzisz na schodach zamiast wejść do środka? – zapytał i zadzwonił do drzwi. Wyraźnie wiedział, że w środku jest jego żona. Kiedy nikt nie otworzył, mimo powtórzonej próby, mężczyzna wyjął z kieszeni własne klucze i po chwili był już w mieszkaniu. Wróciłem! – zawołał radośnie. Patrz, kogo przyprowadziłem! – dodał.
Wojtek zostawił torbę przy wejściu i wszedł do kuchni, podczas gdy dziadek mył ręce w łazience. Dziwne, ale nie zastał babci w jej królestwie. Powiedział dziadkowi, że babci nie ma w domu, udał się do pokoju gościnnego, siadł na kanapie i włączył telewizor. Zaraz potem usłyszał głos dziadka. Były to głośne krzyki, obce Wojtkowi. Wstał i poszedł za głosem. Dziadek siedział w swoim pokoju, trzymając w ustach inhalator. Wyglądał na przerażonego. Wojtek w jednej chwili pobiegł do pokoju babci. Leżała na łóżku, charcząc niemiłosiernie. Chłopiec, jednym ruchem przeniósł kobietę na dywan, układając na wznak. Poczuł na sobie świdrujące spojrzenie i wtedy jego oczy spotkały się z oczami babci błagającej o pomoc. Wiedział, że musi ją ratować. Chwycił więc kobietę za żuchwę, by usunąć protezę. Nie myślał wtedy o tym, jak bardzo brzydził się, gdy za każdym razem, nocując u dziadków widział pływające w szklankach sztuczne szczęki, stojące na półce obok szczoteczek do zębów. Rozpoczął masaż serca, o którym tyle razy słyszał, nawet na ostatnim obozie. Krzyknął do dziadka, pytając czy się jeszcze trzyma. Na szczęście atak minął i ten wracał do siebie Wojtek rozkazał mu wezwać pogotowie. Czuł, że traci siłę na dalszą reanimację, która trwała już kilkanaście minut. Wiedział, że nie ma tu nikogo, kto mógłby go na chwilę zastąpić. Wściekły zaczął krzyczeć, nie zwracając uwagi na przestraszonego dziadka.
– Kurwa! Gdzie ta pieprzona karetka?!

Tendencja wzrostowa cz. 1

Na prośbę czytelników publikuję opowiadanie (wiem - zapis fatalny - wybacz) tyle, że w innej formie. Zmruż oczy i spróbuj dobrze się bawić.




"Wojtuś"

- Znów to samo? Taki duży chłopiec, a sika do łóżka. Nie wiem co mam z tobą robić. Może pójdę do psychologa jak radziła ciotka? Koleżanki nie miały takiego problemu ze swoimi dziećmi. Dlaczego zawsze ja mam największe problemy? Chyba po to, żeby lekarze mieli co robić? Ale no już nie płacz, chodź do mamusi, zmieni ci majtki.
Wojtek był bardzo wrażliwym dzieckiem i, ku rozpaczy samotnie wychowującej go matki, równie chorowitym. Nie było miesiąca, żeby nie brała zwolnienia w pracy i opiekowała się chłopcem, co rusz łapiącym jakąś infekcję w żłobku, później przedszkolu. Tak szczerze mówiąc, nie tylko o owe choroby chodziło. Pierwsze pół roku Wojtusia w żłobku to koszmar w życiorysie całej rodziny, ale i opiekunów, którzy pomimo wieloletniego doświadczenia pedagogicznego nie potrafili okiełznać rozwydrzonego bachora. Jego spazmatyczne wariacje wyprowadzały z równowagi samą dyrektorkę, która po dwóch godzinach od wyjścia matki Wojtusia wzywała ją z pracy, a po upływie następnej, którą zajmował dojazd do żłobka, sięgała po poradę zatrudnionej pielęgniarki. Ostatecznie pomagały homeopatyczne ziółka lub objęcia rodzicielki, w zależności od korków ulicznych.
Ojciec Wojtka był starszy od żony przeszło dwadzieścia lat, zmarł dwa dni przed pierwszą rocznicą urodzin synka. Jego żona zapalała tamtego dnia świeczki 2 razy. Najpierw na grobie męża, wieczorem na torcie syna. Goście ci sami, zmienił się tylko wystrój i nastrój. Księdza zastąpił klaun, kir – idiotyczne czapeczki rodem z amerykańskich przyjęć, a wielobarwne serpentyny wyparły czarne wstążki z tandetnym napisem „ostatnie pożegnanie”, które przewalają się na grobach przyczepione do wiązanek ze sztucznych kwiatów. Od tamtej pory świat Wojtusia zawęził się do trzech osób- matki i dziadków. Na widok którejkolwiek z mniej lub bardziej przybranych ciotek, zamykał się w sobie bardziej niż zwykle. Nienawidził przytulania do ich nieliftingowanych twarzy, nawet jeśli przy następnej okazji miałby nie dostać z tego powodu prezentu. Z resztą zabawek miał mnóstwo, najczęściej korzystał z samochodzików ale nie zapominał o gumowych dinozaurach, które go fascynowały. Dziadek czytywał mu popularnonaukowe czasopisma na ich temat chociaż uważał to za bezsensowne. – Co on z tego wie? – pytał żonę gdy wręczając mu kolejny numer prosiła o poczytanie dziecku. Ja niewiele rozumiem, nie odróżniam jury od kredy, a Wojtek? Tyle, że się nie drze wniebogłosy.
Babcia chłopca była dla niego dobrą wróżką, która wybroniła go w każdej sytuacji i spełniała każde życzenie, najczęściej kulinarne. Rozpieszczała go, przynosząc kilogramami ptasie mleczko i uwielbiane truskawki, za które zimą buliła z koperty podpisanej „Wojtuś”, którą co miesiąc zasilała po wizytach listonosza i chowała w pawlaczu między prześcieradłami. Zbierała na osiemnaste urodziny wnuczka, bo chciała żeby były wyjątkowe i miała nadzieję, że do tego czasu koperta będzie odpowiednio gruba. Jak się okazywało, wraz ze wzrostem Wojtusia, rosły jego potrzeby i zachcianki. Truskawki z carrefoura przestały wystarczać..
Akurat tego dnia zdążyła i dyrektorka nie musiała uzupełniać apteczki. Wojtek na widok matki uśmiechnął się najszerzej jak potrafił i w ten sposób pozbawił ją asertywności na kolejne dwa dni. Wtedy trafiał do dziadków i zasłuchiwał się w opowieściach o dinozaurach, pożerając pierogi z truskawkami między charakterystyką triceratopsa a pterodaktyla, które zaczynał znać na pamięć.
Wojtek był bardzo inteligentnym dzieckiem, czego nie dało się nie zauważyć. Równie szybko nauczył się języka angielskiego jak i gry na skrzypcach. Nie miał problemu z opanowaniem matematyki, przyswojeniem historii lub nauk przyrodniczych. Można nazwać go dzieckiem renesansu. Mówi się, że uczniowie mający dobre wyniki w nauce bywają słabsi fizycznie, nie sprawdzają się w sporcie. Wojtek to wyjątek od tej reguły. Był szybki, zwinny i silny. Dominował w grach zręcznościowych, ale wiódł prym także w biegach długodystansowych. Najbardziej jednak lubił pokazywać swoją siłę, zarówno w przepychankach na szkolnym korytarzu jak i na sportowej macie.
Kiedy chodził do podstawówki, zaczynał mieć coraz więcej dodatkowych zajęć. Matka zapisywała go na wszystko, co poleciły jej mądre koleżanki z pracy. Wojtek miał kursy językowe, uczestniczył w lekcjach tańca (czego nie znosił, choć miał według instruktora doskonałe wyczucie rytmu i lekkość w nogach), pływania i tekwondo. Reprezentował szkołę na konkursach z różnych dziedzin, a na sportowych zawodach był powszechnie znanym i cenionym uczestnikiem. Nigdy nie musiał być rezerwowym zawodnikiem, nie znał smaku porażki, ani wstydu po złapaniu pały z jakiegoś przedmiotu. Dodawało mu to pewności siebie, która irytowała jego kolegów, a z czasem rodzinę. Rówieśnicy byli wściekli, gdy Wojtkowi wszystko się udawało. Nienawidzili, gdy podawano im go za wzór, nie mogli znieść jego próżności i wysokiej samooceny. Kiedy w przedszkolu stronił od dzieci, sądzono że to ze względu na brak rodzeństwa, później fakt ten przypisywano nieokiełznanemu temperamentowi i postawie aspołecznej, którą na każdym kroku starał się demonstrować. Matka Wojtka nie rozumiała, że syn nie miał z tego powodu kompleksów, przeciwnie – cieszyła go odmienność i dominacja nad pozostałymi dziećmi. Od pierwszej klasy siedział w ławce odseparowany. Co prawda na początku nauczycielka usadziła go z jakimś chłopcem, ale po kilku dniach Wojtek stawał się coraz bardziej agresywny wobec niego, więc zastraszony chłopaczek zmienił miejsce. Później przyszedł czas na koleżankę. Wprawdzie jej nie pobił, ale dokuczał ze względu na wyjątkową otyłość. Nie potrafił powstrzymać się od żartów na ten temat, nazywając ją „górą tłuszczu”, narzekał, że zajmuje większość miejsca w ławce i w ten sposób utrudnia naukę. Nie pomogła rozmowa nauczycielki z matką. To idiotyczny pomysł, ale takie są już metody pedagogiczne.
Ponieważ wychowawczyni zauważyła zdolności chłopca, nie chciała pozbywać się niesfornego dziecka ze swojej klasy, lecz wykorzystać do zbierania laurów za wszelkie jego osiągnięcia. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Zarówno mistrz jak i jej najlepszy uczeń byli zadowoleni ze współpracy, starając się zaciskać zęby, słysząc skargi od pozostałej części klasy i ich troskliwych rodziców. Tych nie brakowało, ale dyrektorce szkoły także na rękę było zatrzymanie Wojtka w gronie uczniów. Z czasem zaczęto się przyzwyczajać do dziwoląga, a lista sukcesów małego geniusza, jak go zaczęto później nazywać, rosła.
Nie wiadomo kiedy Wojtuś stawał się Wojtkiem i zaczynał odczuwać coś, czego się wstydził. Nie był pewien czy to na pewno to, ale wszystko na to wskazywało. Czuł się samotny. Skończył się czas zabaw z podwórkowymi kolegami, którzy sami nie wiedząc czemu, przestali grywać w piłkę na boisku i ścigać się na rowerach. Po powrocie ze szkoły znikali w tajemniczych okolicznościach na całe wieczory, a Wojtek nie chciał wyjawić swojego sekretu i zapytać prosto z mostu czym się zajmują. Jako, że był panem podwórka, najsilniejszym z wielu i kapitanował zawsze zwycięskiej drużynie, uważał, że musi poznać ich tajemnicę w jakiś inny sposób. Koledzy bali się często jego ataków agresji, dlatego unikali dorastającego chłopca, który z dnia na dzień wydawał się coraz większy i silniejszy. Wiadomo, że zarówno ci, którzy dojrzewają najwcześniej, jak i ci, osiągający dojrzałość najpóźniej spośród rówieśników, czują się nieco wyalienowani. Wojtek natomiast czuł dumę, gdy przerastał kolegów o głowę. Wzmacniał tym samym swoją przewagę i zwiększał dzielący ich dystans.
Nasz bohater wyznaczył sobie za cel poznanie tajemnicy, jak mu się wydawało, kolegów. Nie wykazał się przy tym zbytnią przebiegłością. Najzwyczajniej w świecie postanowił ich śledzić i zobaczyć co dla nich ważniejsze stało się od gry w piłkę. Październikowym popołudniem, o dziwo nie odrabiając lekcji, wyszedł na podwórko, usiadł w ciemnym rogu za kontenerem na śmiecie i czekał na dawną ekipę. Za około pól godziny pojawili się przed blokiem i bekając jak zarzynane cielęta szli w nieznanym Wojtkowi kierunku. Chłopak, mimo że miał już trzynaście lat, nie znał dobrze miasta, poruszał się znanymi od dziecka drogami, a mógł to robić z zamkniętymi oczami, jak mawiał dziadek. Po upływie około kwadransa, dotarli do najbliższej meliny i, sprawdzając teren w obawie przed intruzami z innego podwórka, weszli do środka. Wojtek został na zewnątrz, nie wiedział co miałby powiedzieć zdziwionym na jego widok kolegom. Był zły na siebie, że tu przyszedł, ulegając ludzkiej ciekawości. Jednocześnie, będąc blisko celu, nie mógł się poddać i tak po prostu wrócić do domu, zmarnowawszy swój cenny czas. Postał kilka następnych minut, obserwując z daleka ruderę i usłyszał rozbawionych chłopców. Ich wpółzmutowane głosy odbijały się echem i docierały do uszu Wojtka z podwójną siłą. Ogarnęła go dziwna niemoc, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Stercząc bezradnie na mrozie, wyglądał jak topniejący w marcowe południe bałwan. Śmiech stawał się coraz śmielszy, co spotęgowało złość obserwatora. Nie zastanawiając się długo, zakradł się pod okno. Nie obchodziło go czy zostanie zauważony, liczyło się tylko jedno – odkrycie prawdy.